sobota, 26 marca 2011

ZAPIJ SMUTKI, RZUĆ KROPLÓWKI.

Natura nie wyrzuciła mnie jeszcze na łono Abrahama, co chyba było sprawką Najwyższego, że mnie zachował w całkiem dobrym zdrowiu. Po kilku dniach spędzonych w szpitalu miałam ochotę przeżuć się, wypluć i zrzucić skórę. Masakra totalna, może nie teksańska i nie piłą mechaniczną, ale z pewnością totalna. I te okropne rury pchane w trzewia, brrr! Chociaż co niektórym bym tego życzyła, a co! Jestem wredną cholerą, co chyba widać, ale jak w genach mam zapisane - nie przebaczać za (niektóre) krzywdy - to nie przebaczam.
Kolejny raz chwała Bogu za L`atomka, że był przy mnie praktycznie codziennie, że mu się chciało po pracy pędzić do Marudnego Zakątka, nawet gdy zaczął kropić deszcz. Dobrze mieć takiego kogoś przy sobie.
MOJE POSTANOWIENIE NA ROK 2011 I LATA NASTĘPNE: żadnej ale to ŻADNEJ:
  1. gastroskopii
  2. sondy dwunastniczej
  3. kroplówki
  4. i żadnego pobytu w szpitalu do odwołania
I co za tym idzie mam zamiar trzymać się jak najdalej od lekarzy, bo chyba tylko to utrzyma mnie w dobrym zdrowiu i fizycznym i psychicznym, a niestety moja psyche lekko podupada, w sumie chyba tylko przez tę cholerną szkołę. Chociaż szczerze powiedziawszy trochę odpoczęłam przez ten roboczy tydzień, przynajmniej się wyleżałam, bo o spaniu w towarzystwie płaczących maluchów nie było oczywiście mowy, ale posypianie w ciągu dnia też jest zdrowe i jak najbardziej wskazane dla ludzi w chyba każdym wieku. Więc posypianie i leżenie było ok.
Ale cóż za paradoks - sama miałam być lekarzem. I to ginekologiem, żeby było weselej. Niestety nie spełniłam swojego marzenia z dzieciństwa, nie poszłam do liceum na profil medyczny (czy tam biologiczno-chemiczny, mniejsza o to, ważna jest sama idea) i nie pójdę raczej (przy dobrych wiatrach może się to zmienić, lecz wątpię) na Uniwersytet, Akademię czy coś-tam Medyczne, bo na nieszczęście wybrałam wzniosły zawód tkaczki a nie zaglądanie w cudze piczki-i-jajniczki.

A wracając do mojego ostatniego postu, a raczej do ostatniego zdania - niedługo po napisaniu zrobiłam arcypyszne i przeproste wafelki z masą maślano-krówkową, czyli najszybszy, najpyszniejszy i ogólnie naj-deser, słodycz czy jak kto lubi na świecie. Niestety apetyt mój i postronnych nie pozwolił mi na sfotografowanie tegoż z jednej strony pięknego smakiem a z drugiej dziwacznego wyglądem. Trudno. Następnym razem będzie lepiej.
Więc czekam na kolejny przypływ chęci kucharskich i zapijam smutki butelką... nie, nie wódki, soczku malinowego z syropu, rzecz jasna.

2 komentarze:

  1. CO SIE STALO ZE w szpitalu bylas??

    OdpowiedzUsuń
  2. a słuchaj potworne bóle brzucha od roku, no i musieli sprawdzić o co kaman...

    OdpowiedzUsuń