niedziela, 12 lutego 2012

C`EST LA VIE!


Absolutnie, nawet w najśmielszych snach i marzeniach nie spodziewałam się, że kiedyś wygram COŚ TAKIEGO. Otóż cała historia zaczęła się od tego, że trafiłam przypadkiem na konkurs "Palette - odkryj swój blask", i jak to na mnie przystało, nie umiałam przejść obok tego obojętnie. Wstawiłam zdjęcie, napisałam co robię, aby zabłysnąć i pozostało mi czekać (oczywiście nie licząc nadziei na jakiekolwiek głosy od całej zacnej społeczności internetowej). Ni stąd, ni zowąd po tygodniu otrzymałam maila, że jestem laureatką nagrody tygodniowej - więc jednak ktoś na mnie głosował. Oczywiście w tym momencie pojawiła się jakaś mała myśl, że fajnie by było zostać laureatką nagrody głównej i przejść bajkową metamorfozę, jednak szybko wypędziłam te złudne marzenia z głowy, coby sobie nie zaprzątać tym wszystkim umysłu w najgorszym okresie życia ucznia (czyt. pod koniec semestru). Ogłoszenie zwycięzców nastąpiło 15 stycznia (o ile dobrze pamiętam), więc z czystej ciekawości zajrzałam tam, żeby dowiedzieć się, które z pań zostały szczęśliwie wytypowane do metamorfozy - i tutaj największe zaskoczenie w moim życiu. Na pierwszym zdjęciu moja zacna facjata! Rzecz niebywała, niespodziewana, kompletnie cudowna.
Doszło do tego, stało się, mój wielki trip do Warszawy, pierwszy samotny, ale i bardzo owocny. Pierwszego dnia zmieniłam (a raczej poprawiłam, chociaż może ładniej by brzmiało "poprawiono mi") kolor włosów z mojej matowej szatynki na szatynkę złotą w słońcu podchodzącą pod brązowo-miedziano-złotą z refleksem na grzywce. Oprócz tego, spędziłam kilka cudownych, acz męczących godzin w centrum handlowym w poszukiwaniu idealnych ubrań do sesji, która miała się odbyć następnego dnia. Wymęczona, ale szczęśliwa wróciłam do hotelu i przez cały czas nie mogłam uwierzyć w to, co działo się dookoła mnie.
Niedziela rozpoczęła się akcentem kulinarnym. Razem z dziewczynami, które też były zwyciężczyniami, zeszłyśmy na śniadanie. Szczerze powiedziawszy TAKIEGO luksusu nie odczułam jeszcze nigdy. Przynajmniej luksusu jedzeniowego. Przeróżne pieczywa, sery, szynki, owoce, płatki do mleka w maleńkich pudełeczkach. Dodatkowo przepyszna kawa i nutella na jedną bułeczkę. Gdybym mogła, z pewnością zostałabym na tym śniadaniu przez cały dzień i tylko jadła, jadła, jadła. To był dzień, w którym na nowo uświadomiłam sobie, jak bardzo kocham jeść. Nawet nie w wielkich ilościach - wystarczy mi spróbować maleńki kęs, rozpoznać smak i zachwycać się nim przez resztę dnia.
I wreszcie sesja. Nie czułam skrępowania, raczej miałam wrażenie, że wszyscy się dobrze znamy, jesteśmy rodziną (całkiem sporą) i świetnie się ze sobą dogadujemy. Właśnie tego życzyłabym sobie na każdej sesji, która mnie spotka w życiu. Nie powiem - było też bardzo przyjemnie przez ten cały czas pozowania czuć się jak gwiazda, czego bardzo potrzebowałam ostatnimi czasy. Uciekłam od swojej codzienności, zapomniałam o problemach, miałam po prostu swoją osobistą, nieco intymną bajkę, utkaną w mojej głowie przez samą siebie i ludzi, z którymi miałam okazję pracować. I tutaj chciałabym podziękować: Mateuszowi z salonu Le Desir (http://www.ledesir.pl/) - za moje "nowe" włosy i duchowe podbudowanie. Bożenie - najlepszej stylistce, dzięki której zaczęłam odkrywać siebie na nowo i tak samo na nowo pokochałam wysokie obcasy. Adiemu - producentowi sesji, za opiekę nad nami trzema i za to, że w dużej mierze dzięki niemu te dwa dni dla mnie przebiegły pod hasłem "fajna z nas rodzinka". Anecie (http://www.anetapaciorek.iportfolio.pl/) - za przepiękny makijaż i fryzurę na sesji. Czarodziejce Ani (http://www.fotografka.eu/) - za zaczarowanie mojego świata i utrwalenie tych wspaniałych momentów na zdjęciach. Dziękuję też dziewczynom, które wygrały, Karolinie i Paulinie za ten weekend, który spędziłyśmy razem poznając siebie nawzajem. Niewymienionym, tym, o których przypadkowo zapomniałam - też wielkie podziękowania, bo to oni, razem z osobami wymienionymi, zbudowali mnie na nowo.
Na koniec, jak już przystało, zdjęcia z sesji.









Bonusowo - nasza "familia" :)


Aaach, i całkiem zapomniałam o FILMIKU! Tak wyglądała sesja z innej perspektywy - jak widać, praca wre.