sobota, 26 listopada 2011

NIEDOKOŃCZONE CIASTKA POMARAŃCZOWE.


Czemu niedokończone? Miały być oblane czekoladą ale... Po 1 - z czystego lenistwa nie chciało mi się topić czekolady. Po 2 - nawet bez polewy były przepyszne. I polubiłam je od samego początku, bo ich zrobienie nie zajęło mi dużo czasu, no i chyba wiadomym jest, że były bardzo proste w obejściu (co jak już pewnie wszyscy moi czytelnicy zauważyli bardzo sobie cenię). Jest to także kolejny przepis znaleziony w "Złotej księdze czekolady", jak zwykle nieco przeze mnie zmodyfikowany. W oryginalnym przepisie były to "talarki", z których ja zrobiłam zwykłe ciasteczka, w różnych wielkościach, trochę wyglądem przypominające kupne ciastka owsiane, o których ostatnio dowiedziałam się tyle, że wcale takie owsiane nie są, ale takie rzeczy w innym poście. Zmieniłam też ilość skórki pomarańczowej, w oczywistym celu uzyskania intensywniejszego aromatu.
Miałam ogromną nadzieję, że po weekendzie (ponieważ robiłam je już jakiś czas temu, lecz z braku internetu przepis wstawiam dopiero teraz) wytrwają jakiś czas, i że Atomcio zdąży ich spróbować... Złudne moje nadzieje. Połowa ciasteczek ulotniła się tuż po upieczeniu, resztę zawiozłam do szkoły i wiadomo, każdy uwielbia mówić "daj ciasteczko!". Mimo wszystko cieszy mnie to, że ktoś chce jeść to, co zrobię. Jeszcze bardziej dumna jestem z siebie, gdy mówią mi "oo, Olka, to jest pyszne". A najbardziej cieszę się, gdy znajome próbują robić to, co zamieściłam na blogu, lub tuż po spróbowaniu proszą o przepis. Chciałabym tylko w internacie na miejscu mieć dobrze wyposażoną kuchnię, żeby móc im powiedzieć "przyjdź do mnie i zróbmy to jeszcze raz".
Ostatnio ktoś się mnie zapytał, po co mi w ogóle ten blog, jaki jest sens w jego prowadzeniu. Bez dłuższego zastanowienia odparłam, że satysfakcjonująca jest sama świadomość tego, że tworzy się coś nie tylko dla siebie, lecz przede wszystkim dla ludzi, tych znajomych i tych zupełnie obcych, którzy czytają to, co napiszę, siedząc gdzieś przed komputerem, setki, tysiące kilometrów ode mnie. Na dodatek spełnia mnie to w stu procentach i pozwala odkrywać ciągle na nowo magiczny świat zapachów, smaków, kolorów... Pisanie jest super!
I ciastka pomarańczowe - one też są super, całkiem bezsprzecznie!


Kruche ciasteczka z nutą pomarańczy

z inspiracji przepisem ze "Złotej księgi czekolady"


150g mąki
90g masła pokrojonego na kawałki
50g mąki migdałowej (drobno zmielonych migdałów)
50g cukru (u mnie nieco więcej)
półtorej łyżki skórki otartej z pomarańczy
1/8 łyżeczki soli
lekko ubite żółtko z dużego jaja
2-3 łyżki soku pomarańczowego

W misce wymieszać mąkę z solą, dodać masło, mąkę migdałową, cukier, żółtko, sok i skórkę pomarańczową, zagnieść ciasto. Uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i umieścić w lodówce na pół godziny. Po wyjęciu podzielić kulę na dwie części, utoczyć z nich wałeczki o średnicy ok. 3-4 cm. Pokroić w plastry o grubości 1 cm, ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, spłaszczyć dłonią. Ważne - między ciastkami powinny być spore odstępy! Piec na złoto (około 15 minut) w temperaturze 160 stopni, termoobieg.
Po wyjęciu z piekarnika ciastka są miękkie i delikatne, należy je ostrożnie zdejmować z blachy łopatką.
Można polać stopioną czekoladą, najlepiej gorzką.

2 komentarze: