Zaczynając okres wakacji uciekłam do mojego rodzinnego Radomia, by przypomnieć sobie, jak to jest gotować, żyć jedzeniem, pochłaniać zapachy i smaki. Przyjechałam tu też po to, aby wrócić tu, do bloga, który przecież jest moim najpiękniejszym i najbardziej smakowitym dzieckiem. Czy się udało? Chyba tak, bo zaczynam na nowo odczuwać zapał do pracy i potrzebę dzielenia się tym, co robię z innymi ludźmi. Z pewnością nie pozwolę, żeby moje blogowe dziecko umarło przez zaniedbanie i zapomnienie. Do przyszłego roku szkolnego jeszcze mnóstwo czasu, w międzyczasie kilka ważnych uroczystości, na które będę miała okazje pogotować - najważniejszą z nich będzie moje wkroczenie w dorosłe życie (czasem myślę "hola, hola! czy to już? za szybko!"). W planach chciałabym już widzieć tort, ale jeszcze miesiąc czasu do tego dnia, miesiąc i jeden dzień, także na spokojnie przeglądam wszelkie książki, wertuję internet i inspiruję się, imaginując swoje pierwsze ciasto zrobione w prawnej dorosłości.
Dziś przeszłam kolejną przygodę z pierogami. Od małego jest to jedna z moich ulubionych potraw. Zawsze, gdy przyjeżdżam do babci, pierwszą moją zachcianką kulinarną są, co oczywiste, pierogi, koniecznie ruskie, odsmażane, z okrasą. Tym razem babcia odpoczywa, ja robię. No, może przesadziłam - ja robię, babcia upiększa falbankami, których procesu tworzenia jeszcze nie opanowałam. Mój eksperyment pierogowy - kasza gryczana, twaróg, mięta. Z dobrym skutkiem, czego się obydwie nie spodziewałyśmy. Następnym razem dodam mniej soli, bo tym razem ociupinkę za dużo mi się sypnęło, no i mniej rozgotuję kaszę - ot, to takie małe potknięcia.
A co do przepisu na ciasto - nie ma idealnych proporcji, ale o tym napiszę już w przepisie.
Pierogi z farszem z kaszy gryczanej i twarogu z nutką mięty
ciasto:
Zawsze biorę "na oko" mąki wrocławskiej, do tego trochę mąki ziemniaczanej i tyle ciepłej wody, dodawanej stopniowo przy zagniataniu, aby ciasto na sam koniec było dość luźne, co czuć pod palcami - mniej więcej 400-450g mąki zwykłej, 50g mąki ziemniaczanej i wody tyle, co w małym garnuszku do mleka, ewentualnie trochę więcej w razie potrzeby. Na stolnicy należy zrobić "wulkan" z mąki, w środku zrobić dołek, dosypać mąkę ziemniaczaną, po czym delikatnie połączyć. W zrobiony uprzednio dołeczek wlewać stopniowo po trochu wody i zagniatać, aż do uzyskania odpowiedniej konsystencji. Jeśli zostanie ciasta, nie wyrzucajcie go! Ja w takich sytuacjach robię pierogi z czymkolwiek - zazwyczaj znajdą się w domu jakieś jabłka, pomarańcze, śliwki, mrożone truskawki i szpinak, trochę mięsa z rosołu, albo resztka twarogu ze śniadania. Nie marnujcie tego, a wykorzystajcie do stworzenia nowego farszu do pierogów.
farsz:
po 3-4 szklanki ugotowanej kaszy gryczanej i tłustego twarogu
duża cebula
kilka listków mięty
jajko
olej do podsmażenia cebuli
sól, pieprz
Kaszę ugotować, byleby się nie kleiła zbytnio. Cebulę pokroić w drobną kostkę, zeszklić na oleju. Kaszę i cebulę dodać do twarogu, wbić surowe jajko, wymieszać, dodać drobno posiekaną miętę, doprawić solą i pieprzem. Odstawić na pół godziny do lodówki.
A co do samego lepienia pierogów - u mnie w domu od zawsze robiło się tak, że nie rozwałkowywało się całego ciasta i wycinało kółka szklanką, a toczyło się wałeczki takie, jak na kopytka, ucinało po kawałku, rozpłaszczało te kawałeczki na małe krążki (jak na zdjęciu), obsypywało mąką z obu stron i dopiero wałkowało na cienkie placki. Takiej zasady mnie nauczono, i ja ją kultywuję. Oczywiście jeśli komuś brak czasu, albo po prostu bardziej lubi wykrawać szklanką - nie ma tu ograniczeń.
Po rozwałkowaniu placuszków kładziemy na nich po dużej łyżce farszu, zlepiamy i brzeg ozdabiamy według uznania.
Pierogi gotujemy niewielkimi partiami w osolonej lekko wodzie z dodatkiem oleju (to zapobiega sklejaniu), tuż po wrzuceniu należy delikatnie przemieszać je drewnianą łyżką, następnie zmniejszyć ogień i czekać, aż wypłyną.
A to już ja i moje cioteczne rodzeństwo. Pierwsze dni wakacji na wsi i pierwsze spotkania z żywym i świeżym, co idzie z początkiem lata. Nasz mały Felek rośnie i jest najsłodszym kotkiem na świecie.
ps. a zdjęcia pierożków są z telefonu - zgodnie z zaleceniem dyrektora LP robimy sztukę dla biedoty, telefonem i resztkami kredek
świetny wpis i pyszne pierogi. Bardzo rodzinnie u Ciebie. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńNo kochaniutka... pierożki jak ta lala... pysznie się prezentują, warte wypróbowania - robiłam z z serem i kaszą jaglaną, takich jeszcze nie więc wędrują na listę;
OdpowiedzUsuńa Ty odpoczęłaś od bloga więc teraz zakasaj rękawki i zadziwiaj nas swymi pomysłami, którymi molestujesz swą kuchnię a my wierni czytelnicy kulinarnych blogów będziemy naśladować Twe poczynania:-)
fajnie że jesteś znów!
Och, och, znam i uwielbiam te pierogi. Kto nie próbował to polecam, koniecznie!
OdpowiedzUsuńA jakie śliczne brzeżki!
P.s. Wspaniały nagłówek i nazwa bloga :)